English
Varia
Selekcjonerzy z festiwali
Selekcjonerzy z festiwali
05 lut 10
Ewa Szabłowska: Intymnie, intensywnie, kolorowo (Rotterdam 2010)

Zaobserwowałam w tym roku w Rotterdamie ciekawą zależność, a właściwie zasadę proporcjonalnej odwrotności. Im bardziej rozpasane pod względem rozmiaru i rozmachu staje się kino mainstreamowe - im większe ekrany, bardziej szalone efekty specjalne, szybsze pościgi, lepsze okulary 3d - tym bardziej kino, nazwijmy je poza-mainstreamowe, staje się małe, intymne, powolne i kontemplacyjne. Być może filmy, jakie w czasie tegorocznego festiwalu obejrzałam, nie są stuprocentowo reprezentatywne, bo zawsze zdarzają się wyjątki. Reguła jednak zdawała się potwierdzać z seansu na seans, najciekawsze rzeczy zostały nakręcone przy minimalnych nakładach finansowych, malutkimi nieprofesjonalnymi kamerami, często w bardzo kameralnym gronie, czy wręcz solo. Taką solową formą filmową jest videodiary - wideopamiętnik - może dotyczyć podróży, jak sporo filmów z sekcji "Where is Africa" lub być zapisem codzienności i własnych - niekoniecznie złotych - myśli.

Wideopamiętnikiem jest Paradise (USA 2009) Michaela Almereydy - esej, dziennik podróży, kręcona stopniowo, etapami przez 10 lat relacja z wizyt w 9 krajach i 24 miastach, ale też płynne obrazy z życia własnej rodziny i znajomych. Ulotne momenty, chwile szczęścia, pracy, skupienia, prywatnych rodzinnych rytuałów, dzieci zatopionych w swoim świecie. Nie przypadkiem film nazywa się Raj, bo w czułym obiektywie Almereydy świat staje się jeżeli nie nowy i wspaniały, to przynajmniej harmonijny. Almeyreda widzi zachwyt dzieci bawiących się w deszczu, wewnętrzny spokój tapicera remontującego starą kanapę. Nawet kibiców wiwatujących na stadionie pokazuje tak, że raczej czujemy ich energię i radość, a nie zażenowanie. Paradise jest ciągiem obrazów bez komentarza, udowadniającym cynikom, że nawet najbardziej zwykłe rzeczy stają się niezwykle, jeżeli dobrze im się przyjrzeć.

Innym prywatnym filmem, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie, był Mark (Kanada 2009) Kanadyjczyka Mike'a Hoolbooma (jego Imitację życia pokazywaliśmy na 9.ENH). Hoolboom znany jest z wizjonerskich zdjęć, intensywnych kolorów, zapierającego dech, zupełnie nie-euklidesowego montażu. Teraz zrobił film-portret, wspomnienie zmarłego przyjaciela i montażysty jego poprzednich filmów, a zarazem radykała, anarchisty, aktywisty, obrońcy praw zwierząt, a przede wszystkim człowieka żyjącego pod prąd, poza społecznym establishmentem. Mozaikowy, wzruszający film, mówiący też o tym, że żeby kogoś zobaczyć i zapamiętać, nie wystarczy zrobić mu zdjęcie telefonem komórkowym, trzeba poświęcić mu czas. Przyjrzeć się, przybliżyć, oddalić, obejrzeć z obu profili i z kilku stron, oczami wielu osób - co w epoce wizualnego fast-foodu zdarza się coraz rzadziej.

Zupełnie innym, choć też bardzo kameralnym filmem jest In the Woods (Grecja 2010), debiut greckiego reżysera Angelosa Frantzisa. Nakręcony kamerką w aparacie - małpce, In the Woods przypomina chropawością i intensywnością koloru stare filmy 8mm. Zresztą cały film jest z rodzaju "blisko skóry", bardzo bezpośrednio pokazuje emocjonalny trójkąt, relację między dziewczyną i dwoma chłopakami. Rodziną, znajomymi, kochankami? Według reżysera In the Woods to pogański mit o dojrzewaniu, pożądaniu, zanurzeniu w naturę i odrzuceniu kulturowych tabu. W pewnym sensie można zobaczyć ten film jako nastoletnią wersję Antychrysta, za to z gejowskim skrętem.

Wreszcie Amer (Belgia/Francja 2009). Halucynogenny pastisz giallo (wł. żółty, popularny głównie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nurt we włoskim kinie grozy) z głębokim ukłonem w stronę prekursora giallo Mario Bavy, ale też w kierunku Tarantino i Lyncha. Jest to pełnometrażowy debiut belgijskiego duetu Helene Cattet i Bruno Forzani'ego. Sugestywny, okrutny, lecz elegancki, w stylu retro. Amer zachwyci każdego amatora starych włoskich horrorów. A tym, co lubią sięgnąć pod powierzchnię, reżyserzy zapewnili solidną dawkę freudowskiego mariażu erosa z tanatosem, nasycając film delirycznymi fantazjami o miłości, przemocy i śmierci. I choć Amer zdecydowanie wychodzi poza zasadę przyjemności, to dla nas - widzów - tej wizualnej przyjemności jest pod dostatkiem.

Amer nie jest cichym, skromnym filmem. Przełamuje zdecydowanie rotterdamską tendencję. Ale jak tu ktoś powiedział, nieważne czy kręcisz na cyfrówce czy na 35mm, tak jak nieważne czy malujesz olejami czy akrylami - liczy się efekt, wrażenie, "kontent".

 

Ewa Szabłowska

Rotterdam 2010

 

Co o tym sądzisz? Wypowiedz się na Forum ENH >>>

Moje NH
Strona archiwalna 10. edycji (2010 rok)
Przejdź do strony aktualnej edycji festiwalu:
www.enh.pl
Nawigator
Lipiec-sierpień 2010
PWŚCPSN
192021 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
Skocz do cyklu
Szukaj
filmu / reżysera / koncertu:
OK
Indeks A-Z scena muzyczna
© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty 2007-2010
festiwal@enh.pl
www.enh.pl
realizacja: Pracownia Pakamera